przemyślenia: miłość jest a niemiłości nie ma

Fot. EM
Chciałabym tak usiąść i zacząć pisać o miłości. Zrobić to tak cholernie dobrze, żeby móc później wracać do tego tekstu i chłonąć z niego garstkę dobroci i motywacji. Chciałabym napisać o miłości, która płynie mi żyłach, stawia na nogi, rozkłada na łopatki, rozpieszcza i rani. Napisać o mojej miłości.


Szczerze współczuję ludziom, którzy stwierdzili, że można bez niej żyć. Że to tylko czynnik, który jest tak samo potrzebny jak kanapka, kiedy nie jest się głodnym. Niby w brzuchu nie burczy, ale skoro już jest to dlaczego by jej nie zjeść. Szczerze im współczuję. Zjadają kanapkę i pozostają tylko wzdęcia i chwilowe uczucie sytości. Nie chcą poznać przepisu, nie chcą znowu spróbować. To tylko czynnik, tylko kanapka, tylko miłość.

Ja w mojej piramidzie wartości najbardziej ją cenię. Ona domaga się największej atencji i pielęgnacji, choć w zamian nie zawsze otrzymuję soczyste owoce. I może to w niej jest tak uzależniające. Rozbraja mnie, żąda poświęcenia i czasu, i chociaż nigdy nie mam pewności, czy będzie warto, nadal jej chcę. Na swój sposób mogę ją określić jako najgorszy narkotyk. Pieprzona słodka miłość. Ta rodzicielska, otrzymana od przyjaciółki, dostarczona z pierwszym młodzieńczym uniesieniem, odnaleziona w uśmiechu dziecka, skradziona sąsiadce, niechciana i poturbowana. Ile razy mnie skopie i rozbroi, tak często będę chciała się pozbierać, żeby choć na chwilę poczuć jej rozkoszny smak.

Nie lubię stwierdzenia Mądrych Starszych Głów, że dzieciaki nic nie wiedzą o życiu. A co za tym idzie – o miłości. Że w szwendaniu się za złotowłosą koleżanką z klasy jest tylko powód do żartów. W skreślonym na parkowej ławce serduszku tylko wandalizm i bezczelność. W kruchym chłopaku zauroczonym ich córeczką zła partia i brak stabilizacji na przyszłość. To tak jakby nigdy oni sami nie byli dziećmi. Zbuntowanymi i uparcie poszukującymi swojej własnej drogi. Dla mnie to dowód na wrażliwość i niezdarnie rozwijającą się potrzebę miłości. Jeśli stłamsimy ją już na początku, od najmłodszych lat zabronimy „bezczelnym dzieciakom” jej zasmakować. Nie dopuszczając do rozwoju zabijamy zalążki miłości, potrzeby zauważenia, oddania, czułości. Nie ma czasu na miłość. Bo ona przychodzi sama, tak zupełnie niespodziewanie. I czasami dobrze jest jej pozwolić wkraść się w starannie przygotowany grafik, między lekcją gry na pianinie a pływaniem. Młody człowiek musi ją do siebie dopuścić. Dorośli nigdy ich jej nie nauczą. Mogą stać się inspiracją, przykładnym małżeństwem, rodzicem. Ale życia uczymy się my sami. I jeśli zabronimy dzieciom poświęcić choć odrobiny czasu na miłość, to nie będą chcieli jej później szukać. To pewne, że się nią zranią, pokaleczą. Ale to też cholernie pewne, że zaznają dotąd nieodkrytego ciepła i potrzeby bycia dla kogoś. A w dzisiejszych czasach to bardzo potrzebne. Czułość i delikatność, wśród tego co zmechanizowane i unowocześnione.

Lubię miłość. Tą moją, trochę nadgryzioną przez czas i próby. Tą która zaprowadziła mnie na skraj bezsilności. Tą która otoczyła miękkim poczuciem bezpieczeństwa. Nieustannie się uczę jak ją docenić, co zrobić lepiej, by nie była tylko towarzyszącym mi czynnikiem. I chciałabym skraść wszystkie przepisy, przewertować książki kucharskie, znać na pamięć każdy jej składnik, by samej wysnuć swój własny plan na nią. Bo jest tak apetyczną kanapką, bo tak nieustannie mam na nią ochotę. Lubię miłość. Jest w ciepłej dłoni, której linie papilarne starły się przez wysiłek i trud. Znajdę ją w brązowym notesie, który splamił się od łez wzruszeń, słodkich listów i starannie spisanych wierszy. Nie potrzebuję bukietu róż, by wiedzieć, że rozkoszna czerwień najlepiej odzwierciedli jej kolor. Bo to w tej głębokiej barwie jest i ogromne pożądanie, poświęcenie, pasja i cierpienie, nieugiętość. Nie raz serce krwawi brunatną czerwienią. Niejednokrotnie bije mocniej, jakby pulsująca krew chciała natychmiast wyrwać się z wąskich zakamarków żył. Nie potrzebuję bukietu róż, by docenić starania i poświęcenia. Nie potrzebuję bukietu róż, by dojrzeć miłość w najdrobniejszym płatku śniegu na twoim ramieniu i krystalicznej łzie na policzku.



I cholernie mnie to wkurwia, gdy ktoś przyznaje, że miłości nie ma. Miłość jest, a niemiłości nie ma.

Komentarze

  1. Miłość jest piękna, ale kiedy jest na szczycie wartości może być niebezpieczna, może krzywdzić i doprowadzać do nicości.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja wierzę, że miłość istnieje, jeżeli tylko potrafimy ją dostrzec ;) Jest to tak potężne uczucie, że musimy potrafić "ją używać" i jeżeli chodzi o mnie, to nigdy nie powiem, że ktokolwiek nie ma o niej pojęcia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Też współczuje ludzią, którzy mogą żyć bez miłości. Nie wiem czy byłoby to dla mnie możliwe ?

    Pozdrawiam serdecznie

    Renata

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga