opowiadanie: "Maska"
![]() |
Fot. EM |
Ledwo zdążyłam
dostrzec kontury wnętrza pokoju, a już biel ogarniająca przestrzeń
poraziła mnie swoją jasną barwą. Przymknęłam otumanione oczy.
Odruchowo chciałam przetrzeć powieki. Bezowocnie. Ciało odmawiało
wszelkim sygnałom. Nie potrafiłam ruszyć choćby palcem u ręki.
Czując przytłaczający ciężar bezsilności zanurzyłam się w
śnie. Zasypiając nie czułam pewności, czy popadam w zbawienny
letarg, czy uciekam w niebezpieczny zaułek.
***
- Mogłabyś dać
znak, że mnie słyszysz? - dobiegł do mnie dźwięk. - To podobno
już nic trudnego, dawaj. Powiedzieli, że odłączyli funkcję
nocnego czuwania.
Rozpoznałam tę
barwę głosu. Niezwykle kojącą i melodyjną.
Mozolnie otworzyłam oczy, orientując się, że ta czynność nie
sprawia mi już większego problemu.
Mia siedziała na
taborecie obitym karmelową tapicerką. Jej promienny uśmiech i
dłoń, która spoczywała tuż przy moim ramieniu, sprawiły, że
poczułam się bezpiecznie.
- No proszę,
wiedziałam, że na mój widok momentalnie wrócisz do zdrowia.
- A byłam chora? Właściwie, mało co pamiętam,
mogłabyś... - zapytałam nieśmiało, ale Mia przerwała mi w pół
zdania podając kubek z wodą. - Bez zbędnych pytań, mała. Na
wszystko przyjdzie pora. Póki co, leż i delektuj się spokojem.
Z troską
dotknęła mojego czoła. Odstawiła naczynie, z którego ledwo
zdążyłam uchylić łyk wody. Uśmiechnęła się i wyszła.
Coś w jej
zachowaniu było niepokojącego, coś co starannie próbowała
zakamuflować. Nie potrafiłam tego rozgryźć. Mogłam skupić się
wyłącznie na błahych zagwozdkach. Każda próba podjęcia
działania do wyższych celów kończyła się fiaskiem. Nie mogłam
wstać z łóżka. Bezwiednie leżałam na twardym materacu. Jedyne
do czego byłam zdolna, to ostrożne podniesienie tułowia i głowy.
Osiągnęłam lepszą widoczność i komfort spoczynku. Zajęłam się
dokładną obserwacją pomieszczenia.
Biel. Kolor tak
modny i rozpowszechniony, że nie byłam w stanie wyróżnić
ośrodków kultury, miejsc pracy czy urzędów, w których by nie
dominował. Z pozoru nowoczesna i wszechobecna kolorystyka pokoju nie
budziła we mnie żadnych negatywnych emocji. Byłam do niej
przyzwyczajona, mijając codziennie na korytarzu, w drodze do domu,
podczas zakupów. Zagłębiając się w badawczej obserwacji pokoju
coraz intensywniej odczuwałam chłód i niepokój. Można by
określić to za błahe, bądź irracjonalne, bądź normalne, jak
przystało na pacjenta szpitala, że bzikuje dopatrując się
zagrożenia ze strony koloru. Niemniej jednak, czułam nutę
niepewności. Coś podpowiadało mi, że to tylko pozorna iluzja
kreśli wokół mnie bezpieczną przestrzeń i w ciszy, przyczajona
czeka.
***
Miałam
wrażenie, że Mia pozostawiła mnie w pokoju na wieczność.
Zdążyłam prześwietlić pomieszczenie, zaglądając w każdy kąt.
Obok mojego łóżka stał taboret i drewniany stoliczek nocny. Na
przeciwko ktoś umieścił lichą szafę, a na ścianie zawiesił
obraz przedstawiający uśmiechniętego robota. Po prawej stronie
znajdował się fotel i drugi drewniany stoliczek. Lamp było trzy. A
może cztery. Nie potrafiłam zidentyfikować obiektu tuż za moją
głową. Rozpoznałam, że wszystkie meble i dodatki są z Oneness,
ogólnodostępnej firmy, którą skrupulatnie reklamuje się za
pomocą wszelkich środków masowego przekazu. Minimalizm, prostota
i nowoczesność. Przypomniałam sobie słowa jednego z haseł tej
firmy.
Nie
byłam zachwycona wystrojem wnętrza. Zawsze uważałam, że pokój
ma być przytulny, zapewniający komfort. Nigdy nie potrafiłam
przekonać się do produktów Oneness.
Innowacje i nowatorstwo muszą mieć swoje granice. Jeśli zbyt
głęboko wdzierały się w cenione przeze mnie aspekty, po prostu je
odrzucałam.
-
Już jestem. Szukałam dla ciebie wygodnej poduszki – usłyszałam
nagle Mię. - Mam nadzieję, że już oswoiłaś się z sytuacją. -
Zauważyłam, że jej palce nerwowo bębnią o ramę łóżka.
- Nie bardzo – wydukałam nieśmiało. - Zupełnie nie rozumiem
dlaczego tutaj jestem. Czy Mark czeka gdzieś na korytarzu? Przyszedł
razem z tobą?
- Nie – odpowiedziała oschle. -
Niepotrzebnie martwisz się jego absencją – dodała marszcząc
czoło.
Przyciągnęła poduszkę bliżej piersi i usiadła nerwowo na
taborecie. Spoglądała mi prosto w oczy, jakby szukając odpowiedzi
na nurtujące ją pytania. Chciała mi coś przekazać, coś ją
drażniącego.
Poczułam narastające zakłopotanie i dezorientację. Odkąd
Mia wróciła do pokoju zachowywała się inaczej. Nie była moją
Mią. Od samego początku przypuszczałam, że coś jest na rzeczy.
Wprawdzie brałam pod uwagę fakt, że byłam w szpitalu,
prawdopodobnie będąc również pod wpływem środków medycznych i
mogłam nie myśleć trzeźwo. Pomimo tego, przecież Mia
powiedziałaby mi co się dzieje, nie wprawiałaby w zakłopotanie.
Mia od razu wypaliłaby z grubej rury, że miałam pokręconą
operację łepetyny, albo pokazałaby moje zdjęcia, które udało
jej się napstrykać, kiedy jeszcze spałam. Moja Mia żułaby gumę
a nie paplała mądrych słów jak absencja.
Nagle, przeganiając burzę moich niespokojnych myśli, Mia złapała
mnie za rękę. Nachyliła się ku mnie jak najbliżej i wyszeptała
coś.
- Mia, mów wyraźniej – upomniałam ją, odgarniając włosy za
ucho. - Zrobiłam sobie
Maskę! - rzuciła energicznie. - Maskę! Rozumiesz? Cały czas w
niej u ciebie przebywam! Teraz też! Dotknij!
Pociągnęła moją dłoń przywierając ją do swojego policzka.
Była gładki, niezwykle gładka. Miałam wrażenie, że niemalże
dostosowuje swoją miękkość do skóry mojej dłoni.
Zorientowałam się co właściwie robię i żwawo odsunęłam się
od niej.
Mia pozwoliła nałożyć na siebie Maskę. Nie mogłam w to
uwierzyć. Walczyłyśmy przeciwko narastającym modom i schematom,
które wyrosły z przebojowych i nowoczesnych haseł. A tymczasem,
moja towarzyszka, dobrowolnie pozwoliła obalić pomnik niezależności
i samodzielności.
Nie
chciałam na nią patrzeć. Nie była już moją przyjaciółką.
Przebojowa dziewczyna, która w kieszeniach chowała balonowe gumy i
kolorowe spinki do włosów odeszła. Właściwie nie wiedziałam,
kto siedzi naprzeciw mnie. Złość przepełniła moje pięści.
Serce kołatało jak szalone. A w głowie drylowały dziurę
pytania: jak mogłaś, jak mogłaś tak po prostu mnie zdradzić?
- Gdzie jest Mark? - wycedziłam.
- Jakby ci to powiedzieć... - nieudolnie składała zdanie i,
desperacko próbując doszukać się odpowiedzi na ścianach,
odwracała ode mnie wzrok.
-
Mia, gdzie jest Mark? - ponownie zażądałam odpowiedzi.
- Włączyłam w Masce
funkcję odważnej kobiety.
Ostatnio zbyt często się kłóciliśmy. Wykorzystałam możliwości
tego cacka i...
- I zerwałaś z
Markiem – dokończyłam.
Wpatrywałam się w
jej zdezorientowaną twarz, uporczywie wyczekując, aż oznajmi mi,
że to żart, że chciała sprawdzić jak bym zareagowała. Nic.
-
Biorąc pod uwagę fakt, jak wiele Maska daje możliwości, to
całkiem niezłe cacko! - spróbowała przełamać niewygodną ciszę.
- Mogę być kim zechcę. W danej sytuacji, po prostu klikam na
główny panel, łączę się z centralnym...
-
I pozwalasz Im się sterować – warknęłam. - Nie pamiętasz już
na czym polega cały system Mask? Mia, przecież to nie są nasze
dobrowolne decyzje. Cały system min, wypowiedzi, zachowań został
zaprogramowany i nadal jest kontrolowany przez centralną bazę. To
że będziesz powtarzać słowo cacko w
co drugim zdaniu, nie sprawi, że nadal będziesz niezależna i
nietypowa. Chcą nas ujednolicić, usadowić w szarym szeregu, w
jednakowej masie! Ba, w jednakowej Masce! - podniosłam głos co
zaskutkowało przerażającym bólem głowy.
Opadłam
bezwiednie na łóżko. Próbowałam rozmasować ból, jednak nie
byłam w stanie dotknąć głowy. Miałam wrażenie, jakby te tortury
nie miały końca. Nieoczekiwanie poczułam ostre ukłucie w prawym
przedramieniu. Zastrzyk. Pewnie Mia ma też wspaniałą i
niezastąpioną funkcję szpicla.
***
Pielęgniarka w potwornie białym kitlu ułożyła moje
sparaliżowane ciało na łóżku. Po jakimś czasie do mojego pokoju
przyszło dwóch mężczyzn. Ich zadaniem było umiejscowić moje
ciało na noszach, co też zrobili szybko i fachowo. Ktoś podjął
decyzję. Usłyszałam głos Mii. Został podpisany jakiś dokument.
Potem przez jeden korytarz nosze z moim ciałem pokonały dwoje
drzwi. Przez niebo i czyściec do piekła.
***
Buntujemy się i stawiamy sobie samym warunki. Z myślą, że
jesteśmy niezależni i samodzielni. Walczymy. Walczymy wobec
niesprzyjającym nam standardom życia, stawianym przeciwko
konwenansom, ustroju, władzy, światu. Podejmujemy walkę w pełni
świadomi naszej zawziętości. Walczymy ze wszelkich sił, w miarę
naszych indywidualnych możliwości. Kiedyś przyjdzie nam przegrać.
Zapłacić za bunt, odwagę. Cenę za przeciwstawienie się Wyżej
Umiejscowionym, prędzej czy później, przyjdzie nam zapłacić.
Miarą naszej kary będzie miara naszych starań. Upadek moralny,
ugrupowanie w szarej strefie Poddanych, strata materialna, utrata
rodziny, zatracenie nas samych, naszej wartości.
Wraz z delikatnymi promieniami światła wkradały się do pokoju
Upadek i Porażka. Już wtedy byłam po operacji. Podczas rozmowy z
Mią, siedzącą na taborecie, nie byłam sobą. W trakcie bacznych
obserwacji wnętrza pokoju nie byłam sobą. Od jakiegoś czasu nie
byłam sobą.
Podobno coś poszło nie tak w czasie rewitalizacji. Mój umysł
zacięcie walczył z oprogramowaniem Maski. Ale uległ. Drugi zabieg
zakończył się powodzeniem.
Może uległ dlatego, że nie miał już dla kogo walczyć? Pozwolił
sobie na folgowanie i bezradność, bo jego dotychczasowy świat,
skonstruowany z indywidualnych zasad, wartości, niebanalnych postaci
doświadczył zniszczenia.
Komentarze
Prześlij komentarz